Relacja spisana dla Romskiego Instytutu Historycznego dnia 13 listopada 2007 roku.
Moja rodzina jak pamiętam
prowadziła osiadły tryb życia, mieszkając w Będzinie. Tam też przyszłam
na świat. Rodzina była dość liczna. Miałam trzech braci i dwie siostry.
Ja urodziłam się jako czwarta w kolejności, stąd posiadałam młodsze
rodzeństwo siostrę i brata, który w momencie wybuch wojny ledwo co
samodzielnie chodził. Mój ojciec Edward pracował w fabryce produkującej
buty. Wspomniana praca dawała całej naszej rodzinie znośne utrzymanie.
Mama Zofia tak jak to jest przyjęte w naszych rodzinach zajmowała się
domem i wychowaniem dzieci. Pragnę zaznaczyć, że właściciel fabryki,
którego pracował ojciec, Żyd był bardzo dobrym człowiekiem. Jak mógł
starał się o własnych pracowników, a dla ich dzieci zorganizował nawet
ochronkę, do której również ja chodziłam? Już po wojnie dowiedziałam się
od znajomych, iż ten dobry człowiek oraz prawie cała jego rodzina
zginęli w obozie w Oświęcimiu. Z tego, co pamiętał zdołali się uratować
tylko jeden z synów i siostrzenica, którzy tuż po niemieckiej okupacji
wyjechali z Polski. Niestety nie wiem, dokąd. Do szkoły powszechnej
chodziłam tylko trzy lata, a później musiałam pomagać mamie w pracach
domowych. Zaraz po wybuch cała rodzina w strach przed zbliżającymi się
Niemcami uciekła z Będzina. W trakcie tułaczki dotarliśmy do Lwowa.
Wkrótce miasto zajęli „ruscy”. Po wprowadzeniu nowych porządków może
było to w lecie 1940 r. dostała pracę sprzątaczki w biurach jakiejś
ruskiej rady. Tam przepracowała około roku. Później Lwów zajęli Niemcy. W
dalszym ciągu pracowałam dorywczo podobnie jak ojciec i dwóch starszych
braci. Właściwie początkowo żyliśmy dość spokojnie. Dopiero potem
rozpoczęły się prześladowania naszych współbraci, stąd postanowiliśmy
się ukrywać. Pewnego razu musiała iść na targ, aby kupić żywność dla
całej rodziny. Wówczas zostałam aresztowana w przypadkowej obławie
zorganizowanej przez Niemców. Następnie znalazłam się więzieniu przy
ulicy Łąckiego we Lwowie. Pamiętam, że był to ogromny okrągły budynek, w
którym znajdowały się ciemne pomieszczenia. Po dwóch dniach wraz z
innymi kobietami schwytanymi podczas obławy wywieziono mnie samochodem
ciężarowym do obozu. Zaraz przy przyjmowaniu nas dowiedziałam się, że to
Obóz Janowski. Na terenie znajdowało się wiele baraków drewnianych
ustawionych w równych rzędach. Wkrótce znalazłam się w jednym z nich.
Po obydwóch stronach znajdowały się trzypiętrowe łóżka. Na każdym
poziomów umieszczono sienniki wypchane słomą. Przez cały czas
pozostawałyśmy w swoich cywilnych ubraniach. Żadnej odzieży
więźniarskiej nam nie wydano. Ile kobiet mogło mieszkać w baraku, trudno
mi jest powiedzieć. Najwięcej było Żydówek i Polek. W moim baraku
mieszkałam z czterema innymi Cygankami, których wcześnie nie znałam.
Przez cały dzień musiałam bardzo ciężko pracować. Często wychodziłyśmy
pod nadzorem Niemców do różnych prac polowych. Przez pewien czas
usuwałam z towarzyszkami pnie drzew. Również pracowałam przy wydobywaniu
kamieni z niewielkiej rzeki, a wydobytymi kamieniami umacniałyśmy jej
brzegi. Później pracowałam przy budowie drogi. Najbardziej dokuczało mi
zimno oraz ciągły głód, a równie dokuczliwe były pchły i wszy, a w
baraku mieszkalnym pluskwy. Po około dwóch miesiącach pobytu na nogach
zrobiły duże czyraki, które po pewnym czasie pękały, a otwarte rany
bardzo trudno się goiły. Stąd do dnia dzisiejszego pozostały mi na
nogach ślady. Mniej więcej po roczny pobycie w obozie dostałam wysokiej
gorączki, z którą prze wiele dni wychodziła do pracy. W końcu nie
wytrzymałam tempa pracy i musiałam udać się na rewir. Jak długo tam
przebywałam trawiona gorączką nie mam pojęcia? Później powoli
dochodziłam do zdrowia. Na krótki czas wróciłam do pracy. Następnie w
lecie skończył się mój pobyt w obozie, gdyż Lwów ponownie zajęli
„ruscy”. Po pewnym czasie zdołałam odnaleźć rodzinę, która na całe
szczęście zdołała przeżyć w ukryciu. Już po zakończeniu wojny
pojechaliśmy w okolice Warszawy, gdzie mama miała po babci spory kawałek
gruntu, który sprzedała. Po czym powróciliśmy do rodzinnego Będzina.
Później wyszłam za mąż za Józefa Jaworskiego Przez cały czas
mieszkaliśmy ż mężem w Będzinie. Tam wychowałam swoje dzieci. Mąż zmarł
mi przed dwudziestu siedmiu laty. Muszę powiedzieć, że był on bardzo
zaradny i dobrym człowiekiem. Jak wielu jego braci trudnił się wyrobem i
bieleniem kotłów, stąd bardzo dobrze zarabiał? To pozwoliło mam na
wybudowanie ładnego domu, w który w dalszym ciągu mieszkam i jeszcze
pomagam w wychowywaniu wnuków i prawnuków.
Na tym relację zakończono.
Relację spisał: Jerzy Dębski
Relację złożyła: Rozalia Jaworska
Romski Instytut Historyczny w Oświęcimiu